... miał rację od samego początku, każde ostrzeżenie, każda przepowiednia się spełniła, śmieszne, bo od początku miał gotowe rozwiązanie...


... problemem jesteśmy my sami. Problemem jest to, że nie nigdy nie słuchamy, nigdy wniosków nie wyciągamy.

Dekada przed Linuxem.


Richard Matthew Stallman, "znany też jako RMS (ur. 16 marca 1953 w Nowym Jorku) – amerykański haker i jeden z twórców ruchu wolnego oprogramowania, założyciel projektu GNU oraz, z inspiracji Richarda Greenblatta Free Software Foundation, współtwórca licencji GNU GPL, jeden z twórców wielu kluczowych programów takich jak edytor Emacs, kompilator GCC czy debuger GDB. Ustalił ramy moralne dla swojej wizji ruchu wolnego oprogramowania, jako alternatywy dla programów własnościowych."

Na początku lat osiemdziesiątych RMS zdał sobie sprawę, że oprogramowanie przestało być "sposobem korzystania z maszyny" i stało się produktem lub towarem. Przewidział, że położy to kres wspólnej zbiorowej inteligencji i dzieleniu się wiedzą. Przewidział także, że jeśli nie będziemy właścicielami naszego oprogramowania, szybko staniemy się niewolnikami maszyn kontrolowanych przez korporacje. RMS mówił o tym wielokrotnie.

Czterdzieści lat później musimy przyznać, że był doskonale przewidujący, że każde jego słowo wciąż brzmi prawdziwie i bardzo niewielu sławnych myślicieli przyszłości było tak przewidujący jak Richard Matthew Stallman.

RMS wysunął teorię dotyczącą potrzeby "czterech swobód oprogramowania":
- prawo do korzystania z oprogramowania według własnego uznania,
- prawo do studiowania oprogramowania,
- prawo do modyfikacji oprogramowania,
- prawo do udostępniania oprogramowania, w tym wersji zmodyfikowanej.

Jak zagwarantować tak daleko idącą wolności? RMS wynalazł Copyleft, było to rozwiązanie, które zostało zaimplementowane na licencji GPL (licencja wolnego i otwartego oprogramowania). Ideą Copyleft jest to, że nie można ograniczać praw użytkowników. Copyleft jest odpowiednikiem słynnego "Il est interdit d’interdire" (zabrania się zabraniać). Z perspektywy czasu rozwiązanie było wtedy, a i dziś nadal jest słuszne.

Copyleft to bardzo głęboka koncepcja. Chodzi o tworzenie i utrzymywanie tego, co wspólne. Zasoby wspólne, do których każdy miałby swobodny dostęp, zasoby, którymi zarządzałaby ogół społeczności. Dobra wspólne przerażają korporacje, ponieważ w istocie korporacje stale usiłują wszystko sprywatyzować, przekształcić wszystko w produkt, towar. Dobra wspólne nie są ani towarem ani produktem. Kapitalistyczny, korporacyjny biznes był oczywiście przeciwny koncepcji Copyleft. Był wówczas, gdy rodziła się koncepcja, dziś jest nadal jej przeciwny.
Steven Anthony Ballmer - amerykański informatyk i przedsiębiorca, były dyrektor generalny przedsiębiorstwa Microsoft nazwał GPL (licencję wolnego i otwartego oprogramowania) "rakiem".

RMS był i nadal jest przedstawiany jako niebezpieczny maniak, fanatyk propagujący tego "raka".

Bruce Perens i Eric Raymond, próbowali znaleźć złoty środek i zapoczątkowali ruch "Open Source" (rodzaj oprogramowania komputerowego, w którym kod źródłowy jest wydawany na podstawie licencji, na mocy której właściciel praw autorskich przyznaje użytkownikom prawa do badania, zmiany i rozpowszechniania oprogramowania w ramach licencji wolnego oprogramowania). Z perspektywy czasu okazało się, że Open Source, pierwotnie był postrzegany jako prosty rebranding "wolnego oprogramowania", argumentując, że "bezpłatne" można rozumieć jako "bez ceny i wartości".
Większość utożsamiała te dwa pojęcia ("wolne oprogramowanie” i "otwarte oprogramowanie"), celowo?  Podobieństwem było tylko to, że skupiały się na swobodach, myląc wolne z otwarte. Licencje kompatybilne z biznesem, takie jak BSD/MIT lub nawet te należące do domeny publicznej, są owszem, "wolnym oprogramowaniem", ponieważ szanują te cztery wolności, można je jednak zawsze sprywatyzować.

Wkurzający RMS szybko i słusznie zwrócił uwagę, że brak "wolności" powoduje, że ludzie o pomyśle zapomną i... znów miał rację.

Przez ostatnie 30 lat zwolennicy Open Source, w tym twórca jądra Linuxa, Linus Torvalds, potępiali GPL (licencja wolnego i otwartego oprogramowania) Stallmana ze względu na podstawowe prawo do "prowadzenia biznesu", czyli, jakby nie było, do "prywatyzacji dobra wspólnego". Uznali misję Free Software Foundation RMS-a, polegającą na gwarantowaniu dobra wspólnego za "bezużyteczną", a nawet "reakcyjną".

Praca FSF (Free Software Foundation) polegała na testowaniu GPL (licencja wolnego i otwartego oprogramowania) pod kątem słabości, łatając luki (GPLv3), następnie walczyli z "tivoizacją" (urządzenia używające wolne oprogramowania, które można by aktualizować, które jednak zostały tak zaprojektowane aby użytkownicy nie mogli ich modyfikować, spełnia to wymogi GPLv2 poprzez dostarczenie kodu źródłowego, niestety, nie ma możliwości go modyfikować), a następnie AGPL (połączenie Affero GPL, bazującej na GPLv1, i GPLv3), aby przeciwdziałać zastrzeżonym usługom działającym na wolnym oprogramowaniu, ale odbierającym wolność użytkownikom.

Niestety Microsoft za pośrednictwem Githuba, Google i Apple nalegał, aby oprogramowanie na licencji MIT/BSD stało się standardem Open Source. Umożliwiło im to wykorzystanie komponentów Open Source w ich zastrzeżonych, zamkniętych produktach. Udało im się sprawić, że tysiące twórców wolnego oprogramowania pracowało dla nich swobodnie, otrzymując za tę pracę... nawet pochwały, czasami nawet zatrudniali jednego z programistów wolnego oprogramowania, jakby była to łaska lub przysługa dla całej społeczności. A ludzie ci pracowali nad krytycznymi komponentami infrastruktury.
Innym przykładem jest Google Summer of Code (corocznie realizowany przez Google program wspierania Otwartego Oprogramowania, w ramach którego studenci realizują różne projekty na rzecz Otwartego Oprogramowania, otrzymując za to stypendium), to po prostu tani sposób, aby nieopłacani wolontariusze byli przyszłą darmową lub tanią siłą roboczą.

Wolności programistów, własności do myśli, zostały odebrane później przez zastrzeżone oprogramowanie (Windows, Office...), które w większości sami kodują. Za nic. Cały wolny, poświęcony czas na opracowywanie, debugowanie i testowanie oprogramowania, został przekazany korporacjom, w idiotycznej nadziei, że, być może, któraś ich zatrudni.

Następcy RMS-a mówią, musimy odbudować to, co wspólne, odrzucając niechęć maluczkich:

- kiedy przemysł otrzymuje wielomilionowe dotacje publiczne, a następnie zgłasza patent, oznacza to, że przemysł ten prywatyzuje dobro wspólne,
- kiedy Google umieszcza jądro Linuksa w telefonie, którego nie można łatwo modyfikować, Google prywatyzuje to, co wspólne.

Bez Open Source, który nie był koncepcją Copyleft, nie byłoby prawnie zastrzeżonego systemu MacOS, OSX ani Androida, nie byłoby Facebooka i Amazona. Nie słuchając Richarda Matthew Stallmana, sami sobie programiści stworzyli Frankensteina, następnie uniżenie dostarczyli go korporacji, by ta go wysłała go przeciw nim.

Dziś kilku się ocknęło i mówią, musimy bronić tego, co wspólne, podobnie jak RMS 40 lat temu,
z RMS-a zrobiono ekstremistę, poddając nas praniu mózgu,
my się na to godziliśmy,
nie powinniśmy więcej tego robić.

Tacy jak Bil Gates, jak Mark Zuckerberg, to zwykli oszuści i złodzieje , nie mając bystrego umysłu jak Richard Matthew Stallman, nie będąc tak bystrzy jak Torvalds (choć ten tu sporo zawinił)... są od nich tylko cwańsi. Zrobili ze społeczności durniów, a tylko dlatego, że my nie umieliśmy się porozumieć oraz dlatego, że niejeden naiwnie myślał, że dostanie się na sam szczyt.

A proszę mi pokazać programistę na szczycie, choćby jednego, może co który jest, chwilowo wyżej lub niżej w hierarchii, lecz zawsze na plecach czuje oddech kolejnego, młodszego, któremu się wydaje, że on się dostanie...


To tyle jeśli chodzi o kondycję społeczeństwa... tej części, z której programiści się wywodzą także. W tym sensie rację ma, Pan Wojtas, wypominając mi, że mówię iż to moja wina.


Jak na dłoni widać, na podstawie środowiska programistów, którzy budując, niemożliwe do wyobrażenia algorytmy, nie potrafili zbudować tego najważniejszego, dotyczącego kierunku w jakim to zmierza. Czy to się czymś różni od postępowania polityków, burmistrzów, sędziów i prokuratorów? Niczym. Każdy na "swoje" patrzy, "swoim" się kieruje, chce przynależeć, następnie dziwi się że Świat zmierza tu gdzie zmierza. Można powiedzieć, że to nie oni, to my daliśmy sobie kit włożyć, ten kit, będzie obowiązywał nasze dzieci i wnuki, ich dzieci i wnuki.

Taki jak RMS, pojawia się rzadko, jak już się pojawi, to nie ich, ale jego za wariata uważamy. Bo sądzimy, że nasze małe, ważne interesy są istotniejsze. To nie "pomiot" (zgodnie z tutejszą nomenklaturą), do nas przyszedł po "duszę", to my mu ją na tacy każdego dnia zanosimy, uniżenie prosząc by ją przyjął. "Pomiot" jest tylko cwany i cierpliwy, co jakiś czas podrzucając nam do ogródka jakiegoś ancymona, by kierunek nadał.


TRichard M. Stallman - charyzmatyczny guru Ruchu Wolnego Oprogramowania



---
zawstydzony za środowisko@dżon
... RMS nie podobał się, nie lubiono go, nie lubiono jego przesłania, nie podobał się sposób w jaki to mówił... choć miał rację, kogo powinniśmy nie lubić? Czyż nie siebie?
To o czym mówił RMS, szybko zrozumieli to politycy, którym bardziej zależy na wyglądzie, niż na prawdzie lub zajęciu się pierwotnym problemem.