Ktoś śmiał zwrócić uwagę, że nasz bogaty w słowa język daje wiele możliwości aby wyrazić swoje stanowisko.

I zaczęła się jatka.

I nawet jeśli ów drugi Pan był łajdakiem i np. skrycie zajmował się przebijaniem rowerowych opon lub z procy atakował żarówki w przydrożnych latarniach, cóż z tego.

Nic a nic.

Skoro ów Pan napisał że a, można było napisać że b. Można było, lecz w tym wypadku dobitne słowa były by zbędne.

Tradycyjnie w całym zamieszaniu zagubiło się to co było istotne. Z opinią, tekstem drugiego Pana można było dyskutować, wykazać błędy, wskazać źródła, zgodzić się lub nie. A gdzie tam. Meritum nie istnieje, sprawy nie ma, jakby nigdy nie istniała.

Każdy który przeczytał tekst pierwszego nawiązujący do drugiego, wzbogacił się o kilka inwektyw. Tyle.. i aż tyle.

Jadąc tramwajem, chcąc nie chcąc ucho wyłapuję niezwykle bogate rodzime słownictwo, zwłaszcza jeśli pochodzi od młodszych, nastoletnich dzieci. Co i rusz pada ja pier…, k..wa mać, on jest poje… Któż ich tego nauczył jak nie rodzina, szkoła… my/wy wszyscy. Zazwyczaj włączam się do tak bogatej w słowa dyskusji, polecając używania ich przy wspólnej rodzinnej kolacji, tak aby szanowna mama i szanowny tata zobaczyli swoją pociechą w pełni sił twórczych.

Oni już wygrali, zresztą od zawsze wygrywali. Udało im się sprowadzić dyskusję do.. dosłownie „kurwa mać”. Dlaczego czytelnik, szukając odpowiedzi na istotne pytania miałby czytać inwektywy?

Mnie zastanawia jedno. Mianowicie bloger/komentator który ważkie tematy porusza, nie może być aż takim głupcem i nie wiedzieć że nie tędy droga. Ile z tych działań blogersko-komentatorskich skierowanych jest aby zmniejszyć grono czytelników, zmarginalizować np. Neon?

A niemal każdy bloger lub komentator pisząc, często obficie szafuje honorem, ojczyzną, często Bogiem.

Mogę jednak się mylić. Być może bloger/komentator zwyczajnie chce sobie nieco "pop...lić" używając słów zamiast stosownych narządów.